11/02/2013

Rozdział 7

Emily zawsze sądziła, że nie potrafi kochać.
Do czasu, gdy nawrzeszczała na Toma Riddla. Po paru latach nawet nie pamiętała dlaczego.
Ale on był zły. Był przepełniony nienawiścią, nie miał w sobie miejsca na miłość.
Była wściekła. Nienawidziła go za to. Starała się, ale on nie potrafił jej pokochać. Dzielił się z nią fantastycznymi pomysłami na podbicie świata czarodziejów, ale nawet słowem nie wspomniał o miłości. Non stop powtarzał, że widzi ją w czarnej szacie z maską na twarzy.
Była wściekła.
Aż do tego stopnia, że wlewała w niego eliksir miłości. Wracał wtedy jej kochany Tom. Był wtedy w niej tak zakochany, że nie zauważał używanego na nim czasami Imperiusa. Ale gdy on już był Lordem Voldemortem, nigdy nie użyła na nim zaklęcia wybaczalnego. Tylko eliksir, dzięki któremu on tylko ją kochał.
Nie, on nigdy jej nie kochał.
Ona to wymuszała.
Okłamywała samą siebie, ale czuła się z tym dobrze. Miała być Czarną Panią, tą co jest strasznie głupia, ale Voldemort ją kocha. Tą zaraz za Czarnym Panem. Tą ważną.
Pamiętała, co się działo, gdy Voldemort nie miał w sobie ani kropli eliksiru.
Poniżanie, tortury.
Znosiła to, bo wiedziała, że następnego dnia znowu on będzie ją kochał i zostanie jego Czarną Panią.

~*~

W pierwszej chwili wystraszyła się.
A potem doszła do wniosku, że coś jest nie tak.
Podbiegając do zakrętu za „Trzema Miotłami” nie zauważyła zielonych błysków. Śmierciożercy? A gdzie Avada? Bez wahania wbiegła w tamtą ulicę. Ale sytuacja nie przedstawiała się lepiej. Kilkoro starszych uczniów broniło młodszych, ale cały czas było ich za mało. Nicky chciała walczyć, lecz zdała sobie sprawę, że może być tu Kelly. Ona by nie podeszła do mnie. Wyciągnęła różdżkę z kieszeni i wbiegła w wir walki.

~*~

Zegar irytująco tykał. Jakby wyliczał sekundy co raz głośniej. Czuła, że dzieje się coś niedobrego. W takim momentach żałowała, że nie została aurorką. Pracując w Gringocie czuła się niepotrzebna w życiu czarodziejów. Łamacz zaklęć, też to potrzebne!
Słysząc charakterystyczny dźwięk deportacji, podbiegła do okna. Wiedziała, że dzieje się coś niedobrego. Zarzuciła na siebie niebieski płaszcz i wybiegła z domu do rannej przyjaciółki. Ta stała oparta o płot i płakała.
- Zrobiła to – szepnęła, gdy przed nią stanęła przyjaciółka. - Suzy, ona naprawdę to zrobiła! - powiedziała głośniej, zanosząc się płaczem. - Przeze mnie. Och, to wszystko jest przeze mnie!
Susanne nie wierzyła w słowa Kelly. Zawsze sądziła, że ona da sobie radę. Była silna i pewna siebie. Ale posiadała również uczucia i miłość do starszej siostry.
- Jesteś ranna, Kelly – powiedziała spokojnie i cicho. - Chodź do domu, opatrzę cię.
- Czy ty nie rozumiesz? - zapytała zdziwiona Abedis. - Zabiłam ją. Zabiłam ją, ale nie musiałam. Ona się zgodziła...
- Chodź – powiedziała stanowczo Suzy. - Jest silna, da radę. Chodź.
Złapała mocno przyjaciółkę za przedramię, które było wilgotne od krwi. Pociągnęła ją w stronę brązowych drzwi. Kelly posłusznie udała się za nią, cały czas obwiniając się za śmierć młodszej siostry.

~*~

Walczyłaby do końca, gdyby nie jeden duży incydent.
Zajęta walką z jednym Śmierciożercą, nie zauważyła drugiego, który zaszedł ją od tyłu. Była bez szans, ponieważ nikt tego nie zauważył. Uderzenie zaklęcia zwaliło ją z nóg, a świat rozpłynął się jej przed oczami.
Umarłam, zdążyło jej przejść przez głowę.
Ale jednak myliła się. Ocknęła się parę minut później ze związanymi nogami i rękoma. Znajdowała się w dziwnym, starym i nieużywanym pomieszczeniu. Źródłem światła były pozapalane świece. Okno było tak brudne, że prawie nie docierały z zewnątrz promienie słońca. Dużo czasu nie minęło, pomyślała. Ktoś leżał w kącie brązowej ściany tuż nad ogromną pajęczyną z jego twórcą.. Wyglądał znajomo, ale go od razu nie poznała. Po chwili wiedziała, kto jest z nią w pomieszczeniu. Poznała go po dosyć widocznej tuszy. Był to Peter Pettigrew.
- Peter – szepnęła niemal bezdźwięcznie. Przeklęła się w myślach. Z trudem przełknęła ślinę w zeschniętym gardle. - Peter – szepnęła znacznie głośniej i starała się odwrócić swoje obolałe ciało w jego stronę.
Do cholery, zostałam oszołomiona czy torturowana, pomyślała, gdy usiadła przodem do znajomego, a przez jej ciało przeszedł ból.
- Peter, do cholery, ocknij się – szepnęła ponownie zniecierpliwiona, nie widząc z jego strony żadnej reakcji.
A może on nie żyje?, pomyślała i przeraziła się. A jeżeli Śmierciożecy torturowali go tak długo, aż wycieńczony umarł?
Lecz jej obawy zniknęły, gdy Peter poruszył się. Odetchnęła głośno z ulgą.

~*~

- Nicky! - krzyknął nagle przerażony Syriusz, czekając pod „Trzema Miotłami” na osobę, która miała ich odprowadzić do zamku.
- Co z nią? - zapytała szybko Mela, rozumiejąc co ma na myśli.
- Nie wiem, nie ma jej. - Szybko poderwał się. - Była z Kelly. Idziemy jej poszukać.
- Czekaj! - James złapał go mocno za ramię i zmusił, żeby usiadł. - Aurorzy szukają ofiar i rannych. Jeżeli jej coś się stało, to ją znajdą. Może była w zamku, zanim ta masakra się zaczęła?
Syriusz nie wierzył w to. Śmierciożercy dosyć wcześnie zaatakowali wioskę. Na pewno nie zdążyłaby porozmawiać i wrócić bezpiecznie do zamku. Musiała być w Hogsmeade.
- Nędze pocieszenie – warknął. - Szukają ofiar i rannych – przedrzeźniał go. - Powiewa optymizmem. Idę jej szukać.
- Nie! - krzyknęła Lily. - Wszyscy, których spotkaliśmy kazali nam tu siedzieć i czekać. Nie możesz nigdzie iść, rozumiesz? Jak ktoś po nas przyjdzie, to powiemy mu o Nicky. Aurorzy są od tego, aby znaleźć zaginionych. A Nicky pewnie czeka gdzieś indziej – dodała słabiej, masując obolałe ramię.
Jak na zawołanie drzwi otworzyły się i stanęła w nich wysoka kobieta ubrana w brązową szatę, poplamioną miejscami krwią. Jej brązowe włosy były związane w wysokiego kitka. Była w średnim wieku, twarz miała zmartwioną, przerażoną i zarazem smutną.
- Nic wam nie jest? Czekacie na eskortę? - zapytała z troską Samantha Abedis. - Jesteście sami?
- Nie, nic nam nie jest – powiedział James, zdumiony stanem kobiety. Zawsze była silna, nawet na pogrzebie jego ojca i swojej córki. - Tak, czekamy na...
- Zaraz dołączy do was reszta uczniów – przerwała mu kobieta. - Najpierw przenoszą ciężko rannych do Hogwartu, sprowadzili kilkunastu medyków, będą mieli co robić. Na szczęście nikt nie zginął – powiedziała, a jej wargi delikatnie drgnęły. - Syriuszu – zwróciła się do niego, gdyż bała odezwać się do Jamesa. - Widziałeś Nicole? Nigdzie jej nie ma. Na pewno była w Hogsmeade?
- Była. Na pewno była. - Nie chciał wspominać o spotkaniu z Kelly. Wiedział, że relacje między nimi były bardzo złe.
Za zatroskaną kobietą pojawił się Dumbledore.
- Och, Samantho, szukałem cię. Zostaniesz chwilę z uczniami w razie kolejnego napadu? Za jakąś godzinę zjawią się aurorzy. - Nachylił się do ucha kobiety i szepnął: - Udało mi się załatwić przesłuchanie jutro w zamku. Nie będą ich już dziś stresować. W końcu zaczęli myśleć – dodał z myślą o urzędnikach.
- Nie mogę. Oni już tu nie wrócą. - Pobladła na twarzy. - Mają to, co chcieli. Idę poszukać Nicole. - Wyminęła dyrektora i udała się w stronę drogi prowadzącej poza Hogsmeade.
- Moja mała Nicole – szeptała, idąc przez miasteczko. - Dlaczego chce zabrać jeszcze ciebie? - Otarła słone łzy z twarzy.

~*~

- Och, Peter – szepnęła z wyraźną ulgą w głosie. Nie była sama i cieszyła się, że jej kolega żyje. - Nic ci nie jest? Co od nas chcą?
- Nic mi nie jest – sapnął, z trudem obracając się w stronę towarzyszki i siadając. - Złapali mnie, gdy ucie... gdy chciałem pomóc takiej jeden z trzeciej klasy – powiedział lekko zmieszany. Nicky wiedziała, że chciał uciec z Hogsmeade, ale nie skomentowała tego.
- Nie wiesz czego od nas chcą? - zapytała podejrzliwie.
- Musiałaś dostać propozycję od Czarnego Pana, tak ja ja. – sapnął, układając się wygodniej. - Ostatnio mówili, że mam im odpowiedzieć do wczoraj, ale nie miałem czasu.
Nicole zastanawiała się, czy Peter nic nie przekręcił. Szczerze wątpiła, żeby odmówił Ślizgonom. A czas na taką ważną rzecz zawsze się znajdzie. Zawsze uważała go za wielkiego tchórza. 
- Tak, dostałam... Ktoś, oprócz ciebie, o tym wie?
- Byle komu nie składają propozycji, Nicole. - Pokręcił głową.
Więc co ty tu robisz?, pomyślała z kpią.
Ani Nicole, ani Peter nie usłyszeli głośnych kroków za drzwiami. Stare drzwi otworzyły się z hukiem. Powoli do środka weszło dwóch Śmierciożerców z różdżkami w dłoniach. Uśmiechali się kpiąco.
Mimo że wiedziała, co ją spotka, to śmiertelnie się bała. Ich kpiący wzrok oraz uśmiech nie mogły wskazywać niczego dobrego. Zmrużyła oczy, licząc na to, że łzy strachu nie wydostaną się na zewnątrz, gdy on podchodził do niej chowając różdżkę, a wyjmując nóż. Więc tak umrę, przeszło jej przez myśl, gdy nachylał się nad nią. Chciało jej się zwymiotować, gdy poczuła od niego odór krwi i potu oraz gdy jego czarna, brudna szata Śmierciożercy dotknęła jej kolana. Wzdrygnęła się, gdy złapał ją za dłonie i rozciął sznur, który ją krępował. Zaraz po tym zrobił to samo z linami wiążącymi jej nogi. Spojrzał na nią z kpiną w niebieskich oczach. Podszedł do Petera i również go uwolnił.
- Czarny Pan jest trochę zajęty, więc nie mógł z wami spotkać się osobiście. - Złapał koniec swojej brązowej różdżki. - Więc pozwolił nam wykonać jego zadanie.
Nicole zadrżała.

~*~

20 września 1976 rok

- To wszystko twoja wina! - krzyknęła, otwierając drzwi Samantha. Drżącą ręką wyszarpała klucz z zamka. - Gdybyś trzymał język za zębami do niczego by nie doszło! Ani teraz, ani pięć lat temu!
- Przecież to nie moja wina! - obruszył się Amadeusz, zamykając za nimi drzwi. - Wiesz, że taka jest prawda. Kelly, tak jak Eruella, jest Śmierciożercą!
- Ale nie musiałeś chwalić się tym w Ministerstwie. Dałabym sobie radę sama, bez twojej cholernej pomocy! Zawsze musisz wszystko zepsuć...
- O co ci, kobieto, chodzi? - zapytał zdezorientowany mężczyzna, opierając się na blacie szafy w kuchni.
- Gdyby nie ty, to Johny by żył! - Po policzkach Samanthy spłynęły łzy. - Gdybyś mu nie powiedział o Emmie... o nas... On by tam nie poszedł, nie zginąłby. To ty go zabiłeś, tak samo jak Rose Eruellę.

~*~

- Zawsze uważany za najsłabszego, za najbardziej tchórzliwego, za nędzne tło – syknął Śmierciożerca, podchodząc do Petera. - Najsłabsze ogniwo, całkiem niepotrzebne. Ale możesz być kimś, Peterze Pettigrew – szepnął, nachylając się nad nim. - Dobrze wiesz, co trzeba zrobić...
Oni by tego nie chcieli. Oni go nienawidzą. On zabił ojca Jamesa, powtarzał sobie rozpaczliwie w myślach.
- Czy sądzisz, że później będziesz kimś? Oni zawsze będą uważać cię za śmiecia, za nieudacznika.
Oni są moimi jedynymi przyjaciółmi.
- Oni cię nie potrzebują. Zapominają o tobie.
Są moimi przyjaciółmi.
- Możesz się na nich odegrać, zaistnieć. Być kimś ważnym, potrzebnym. Wiesz co zrobić...
Nie mogę. Oni by tego nie zrobili.
- Nawet nie zauważyli twojego zniknięcia.
Właśnie mnie szukają.
- Dołączysz do nas? Zechcesz zaistnieć?
- Peter, nie! - krzyknęła Nicky, usiłując się podnieść.
- Zamknij się, dziewczyno! - Śmierciożerca wycelował w nią różdżką. - Tobą też się zajmiemy.
- Peter, nie – szepnęła. - Proszę. On kłamie, on kłamie... Nie możesz... Przecież oni są twoimi przyjaciółmi, nie chcieliby... Nie zostawią cię... - Starła łzy, płynące po jej policzkach. - Nie ufaj im...
- Irytujesz mnie, dziewucho – warknął sługa. - Crucio!
Peter nie słuchał już krzyków Nicole.
Mogę zaistnieć. Mogę być kimś. Ktoś może mnie potrzebować. Nie jestem słaby, jestem silny. Nie jestem tchórzem, jestem wiernym sługą Czarnego Pana.
- Chcę – powiedział krótko i spokojnie. Już wiedział, że będzie kimś.
- Czas na gościa specjalnego – powiedział drugi, wychodząc z pomieszczenia. Wrócił chwilę później przyprowadzając ze sobą ledwo przytomną kobietę.
- Kelly! - krzyknęła przerażona Nicky. - Kelly, nie!
Ona w odpowiedzi uśmiechnęła się słabo i pokręciła głową.
- Bardzo smutne, Nicole, nie? Jedna odda życie za wolność drugiej. - Pierwszy podszedł do starszej siostry i przyłożył jej nóż do gardła. Po jej szyi spłynęły krople czerwonej krwi. - Ale czy tak na pewno się skończy, Nicky? Czy na pewno ona musi zginąć na twoich oczach?
Nicky nie powiedziała nic. Tylko cały czas głośno płakała i kręciła głową. Oni wiedzieli, co to znaczy.
Śmierciożercy wyszli na zewnątrz. Wyrzucili ciało zmarłego czarodzieja na schody i wyczarowali Mroczny Znak nad domem.
Nicole podeszła do wpół przytomnej, leżącej na podłodze, Kelly.
- Coś ty zrobiła, idiotko – syknęła do zapłakanej i załamanej siostry.

___________

PRZEPRASZAM.

10 komentarzy:

  1. W sumie to nie wiem co napisać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że jest źle. Przyjmę wszystko. :D

      Usuń
    2. Wszystko? Wiesz co? Ja się chyba znowu pogubiłam O,o
      Nie mogę sobie wyobrazić Voldemorta pod wpływem eliksiru miłości. No nie mogę. Nie wiem czemu. Po prostu nie.
      No a tak poza tym, to nie wiem co myśleć. Peter to tchórz. I idiota. Ale tacy ludzie też muszą się rodzić, no co zrobisz xd

      Usuń
    3. A mi nie chodzi o to z tym eliksirem, że Voldemort był cały w amorkach. On wtedy nie był w niej zakochany, tylko nie potrafił jej skrzywdzić. Znaczy nie mógł, eliksir mu nie pozwalał.
      Peter liczył na lepsze życie. Cóż, nie wyszło.
      Wybacz za ten rozdział, sama nie wiem, co to jest. XD

      Usuń
    4. No ja też nie wiem, co to jest O,O Ale następnym razem będzie lepiej, nie? Bliźniaczko? :D

      Usuń
    5. Taaa, za kolejne pół roku. - , -

      Usuń
  2. Pół roku? Aż tyle? Nie ma czasu? Weny?

    OdpowiedzUsuń
  3. Wcale mnie nie zawiódł ten post. Nie masz za co przepraszać! Kilka rzeczy podobało mi się bardziej niż inne: ten początek o "Czarnej Pani" i jej relacjach z Voldkiem, fajnie że z jej perspektywy wyglądało to jednoznacznie, jedyne czego chciała to miłości... no cóż nie zawsze dostajemy to, czego chcemy, lub w takiej formie, jakiej oczekujemy...
    Poświęcenie trochę czasu Peterowi... ciekawe, przypomniało mi to o moimch ' nieco porzucnych' Huncwotach, ah... no ale opisaniejego sytuacji i podkreślenie tego jakim jest tchórzem... super!
    Pozdrawiam, czekam na nowy wpis i wgl :*
    Lillane

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie zawiódł. Liczyłam na coś lepszego. To nie to, co chciałabym uzyskać (no, nie do końca to :D).
      Miało Ci przypomnieć. :P
      Peter jeszcze się pojawi, na pewno. :D

      Usuń

Obserwatorzy